Zanzibar my friend
Wczoraj mało co jedliśmy a i samolotowe linie nie poczęstowały nas za bardzo. Dziś zatem budzi nas głód.
Około 7:30 jesteśmy gotowi iść szukać śniadania gdy okazuje się że przecież to nocleg ze śniadaniem 😉
Decydujemy się i tak na chwilę ruszyć bo ciekawi jesteśmy okolicy. Z tego wszystkiego zapominam wziąć nawet telefonu. Idziemy wzdłuż wybrzeża po czym wracamy tą samą drogą nieco niepewni jeszcze swojej orientacji w terenie.
Na śniadanie dostajemy omlety, chleb, owoce, blue band, masło orzechowe, kawę, herbatę i mleko w proszku.
Ruszamy więc na miasto. Na początku nieco chaotyczne, ale gdy docieramy do targowych uliczek czas płynnie bardzo szybko.
Siadamy w Archipelago Cafe. Zamawiam wegetariańskie curry z koksem pilau. Chłopacy biorą burgery deluxe. Każdy zadowolony. Czujemy wakacje zdecydowanie!
Mamy jeszcze niezłą zagwozdkę z walutą – 10 000 szylingów tanzańskich to około 17 zł! Więc np herbata kosztuje 2 000 TZ, chleb 400 TZ albo za torbę płacimy 20 000 TZ. Trochę trwa by to ogarnąć.
Niedaleko bankomatu kupujemy torbę z kangi dla mnie i koszulę dla Grzegorza. Super wykonane przez męża pani, która sprzedawała razem dziećmi.
Na targu mieszają się pamiątki z Kenii i Tanzanii. Można kupić typowe tanzańskie przyprawy, biżuterię zarówno w stylu arabskim jak i Masajskim, rzeźbione figurki czy maski, czy różnego rodzaju materiały i chusty. Wszytko kolorowe i przyciągające niczym magnes.
W jednej z uliczek trafiamy na liczne tutaj malowane na miejscu rysunki. Jeden Grzegorzowi przypada do gustu i decydujemy się go kupić.
Udaje nam się trafić do Zanzibar Coffee house. Tu na dachu pijemy kawę, lemoniadę z hibiskusa z miętą, shake z koksem, jemy tartę z mango, ananasem i passion fruit, ciasto z musem passion fruit. Widok jest niesamowity.
Wracamy na ziemię i w uliczki. W innym miejscu pan robi na miejscu drzewa życia to symbol typowo regionalny. Kupujemy razem z 4 magnesami w znanym stylu tingatinga.
Rzucamy się jeszcze w stronę targu, tu potok ludzi w słońcu miesza się z kolorami i zapachami. Miałam nadzieję na krótkie spodenki, jednak długość nad kolano zwraca zbyt duża uwagę. Kupujemy kolorowe wspaniałe sindbadki 😀 za 15 000TZ czyli około 24 zł.
Wracamy do siebie by nieco odetchnąć. Gena mówi mam o innym miejscu koło Datajani market. Ruszamy tam około 6. Siadamy w polecamy Lookman barze. Kelner przedstawia nam menu w wersji na żywo, wskazując po kolei co się gdzie robi i czym jest. Zamawiamy placki pita z chutneyem cebulki, ryż Biriani szafranem, gulasz z wołowiną, herbatę z imbirem, cynamonem i kardamonem, która konkretnie drapie gardło. Siadamy na tarasie u góry 😁. W małym zalewie myjemy ręce, obok przy stoliku siedzą niemieccy wolontariusze. Pod stołem kręcą się małe kotki na przemian wróblami. Nie jesteśmy w sta nie wszystkiego zjeść. Za cały obiad płacimy 8 000 TZ czyli niecałe 15 zł.
Wracamy do siebie.
Około 19 znów ruszamy tym razem na wieczorny targ jedzenia, który dziś jest naprawdę duży. Stoiska nie są mocno oświetlone ale lokalni zanzibarczycy oblegają stoły i widać że teraz dopiero zaczyna się życie mieście. Chodzimy ale nie decydujemy się na spróbowanie, jesteśmy po prostu najedzeni. Idziemy na targ Darajani, w słabym świetle latarń, kupujemy chleb, pszenny fotemkowy, jeszcze ciepły sprzedawany zapakowany w gazetę po 400 TZ za bochenek. Kupujemy arbuza a chłopacy testują świeżo obranego kokosa za 500 TZ za sztukę – jak mówią bez szału, ale zaliczone. Blisko naszego domu kupujemy jeszcze domowej roboty chipsy.
Wracamy grubo po 22. To był konkretny dzień. Gorący prysznic szybko zasypiamy.
No Comment