Poranek jest konkretnie poranny. Budzimy się o 5:20. O 5:45 mamy śniadanie a o 6:15 ruszamy na ostatni etap safari. Na śniadaniu pyszne naleśniki, fasola, kiełbaski i tosty. Mimo pośpiechu wymieniamy się żartami z ekipą z naszej wycieczki i innymi. Finką, Kenijką, Włochem, Irlandką i trzema Niemcami. Wczoraj ze względu na rozjechany przejazd, John zdecydował się trochę go poprawić. Niewiele czasu potem przyjechał bus, który się zakopał. Grzegorz i Andrzej rzucili się do pomocy. Dziś ujechaliśmy niewiele gdy samochód zaczął szwankować. Pierwszy raz to była zabawa, chłopacy razem z Marcello i Nico – nasz nowy kompan z Włoch, pchnęli samochód z górki. Szybko zaskoczył i pojechaliśmy dalej. Po jakichś 15 minutach już widzieliśmy że z samochodem jest coś nie tak. Szkoda że akurat jechaliśmy zobaczyć lwy. Konkretna dawka adrenaliny ponieważ byliśmy od nich jakieś 100 metrów! Wiemy już że samochód nigdzie nie pojedzie. Dwa busy przyjeżdżają nam pomóc. Jeden zasłania nas od lwów drugi daje linkę holowniczą. Ruszamy powoli, niestety to już koniec szalonych podjazdów Johna, powoli jedziemy do bramy i do mechanika. Nasza ekipa przesiada się do różnych busów. Żegnamy się. Oblegają nas jeszcze mamy chcące coś sprzedać. Ruszamy teraz z dwoma anglikami i dwoma innymi Chinkami. Droga na początku jest bardzo urokliwa jednak gdy tylko wyjeżdżamy z buszu ilość kurzu jest nie do zniesienia. Dopiero po kilkudziesięciu kilometrach zaczyna się asfalt. Mijamy kilka miasteczek, w końcu zatrzymujemy się w jednej restauracji na lunch. Gorsza niż ta gdy jechaliśmy na safari. Do zjedzenia mamy ryż, makaron, kapustę, smażone ziemniaki i coś jak bardzo twarda wołowina w potrawce. Chłopacy szybko z niej rezygnują. Restauracja wygląda dobrze ale już jej zaplecze jest bardzo takie sobie. Brudne ławy, które mają już sporo lat i obdrapane ściany. Zjadamy i idziemy do ogrodu. Kenijczycy lubią gry integracyjne. Na własne oczy widzimy jak super potrafią się bawić bez alkoholu nie zwracając uwagi na innych. Sami z chęcią byśmy się dołączyli. W Nairobi matatu safari porzuca nas pod Hilton hotel. Idziemy wypłacić pieniądze i wracamy do chicken inn by poczekać na Kamau. Chicken inn do bardzo oblegane miejsce w Nairobi. Próbuje znaleźć jakieś wolne miejsce ale nic nie ma nawet ma piętrze. Zamawiam więc chicken burgera. Nastawiam się że jest to fast-food a pani mówi że czas oczekiwania to 10 minut. Do tego jeszcze burger kosztuje 400 kes ja daje 1000 a pani wpisuje balans 600 na moim rachunku i informuje że mogę jeszcze coś kupić a jak nie to odbierając burgera dostanę pieniądze. Po 10 minutach dostałam wspaniałą kanapkę z prawdziwym kurczakiem. Grzegorz zdecydował się kupić herbatę. Herbata w Kenii to biała herbata więc od dziś już pamięta że chcąc kupić czarną herbatę mówi się że chce się czarną herbatę a nie po prostu herbatę 😀 Zdążyliśmy wypić herbatę i przyjechał Kamau. Dziś niedziela i nie ma dużego ruchu. Dlatego też koło 18 jesteśmy już w Kajiado. Wstępujemy do Eastmat po kilka rzeczy: chleb tostowy, masło orzechowe i czekoladowe, jakieś małe przekąski z sezamu i orzechów i fante. Wszyscy zgodnie stwierdzamy że nasza fanta pomarańczowa smakuje inaczej. Kamau zawozi nas do domu. Rozpakowujwmy się a ja idę do szkoły przywitać się z Phillipą. Siadamy opowiadam co widzieliśmy i o przygodach. Zrobiło się już ciemno. Pakuję kolację dla chłopaków i wracam. W domku u siebie zjadamy kolację i idziemy spać. Za nami 8 godzin w drodze.
No Comment