Powolnie niedzielnie
Dziś mimo niedzieli pobudka wcześnie. Słyszę jak jeden z chłopaków czyści buty o 7 rano cicho cichutko żeby nie słyszała matrona. Koło 8 zwijam moskitierę, słyszę dziewczyny grające w gumę przed domem. Idę poszukać wiadra i kieruję się do kuchni po gorącą wodę.
Szkoła kupuje wodę 60000l za 5000kes około 180zł. Woda jest używana do picia przez dzieci w szkole, nauczycieli, do gotowania w szkole, prania w szkole i do podlewania kwiatów. Nie padało blisko rok! Ta sytuacja przekłada się na sytuację finansową Masajów, którzy w głównej mierze polegają na bydle. Susza jak ta zmusza Masajów do wędrowania z bydłem daleko na północ. Bydło które zostało w regionie ciężko wyżywić, często traci na wartości bo traci na masie.
Mając na względzie tę sytuację wystarczają mi dwa litry wody i z uśmiechem idę do łazienki czyli pomieszczenia pustego z umieszczonym odpływem.
Potem ubieram się odświętnie i czekam na dzieci i Mamę Soilę. Koło 10 idziemy do kościoła.
Mama Soila prowadzi szkołę niedzielną. Na początku czyta fragment z biblii i tłumaczy jak to rozumieć jak dobrze postępować. Potem dzieli dzieci na cztery grupy i rozpoczyna się część artystyczna. Pierwsza grupa czyli dzieci w wieku może 3 może 4 lat niekoniecznie są w stanie coś zaśpiewać razem i po chwili Mama posyła ich do rodziców w kościele gdzie już rozpoczęła się modlitwa. Pozostałe grupy pod okiem mamy przedstawiają pieśni i układy taneczne. Jest duszno i przyjeżdżający wierni na motorach wzbijają tumany nieopadającego jakby kurzu. Powietrze szczególnie dziś jest nim wypełnione. Czyste jeszcze w szkole buty dzieci teraz wyglądają jakby ktoś je zanurzał w kurzu niczym lody w czekoladzie. Mija jeszcze chwila. Starsze dzieciaki ćwiczą młodsze zajmują się gonieniem, zaczepianiem, i innymi żartami 🙂 idziemy do kościoła.
Naucza pastor Mike. Od zeszłego mojego pobytu jest główna różnica teraz jest generator a co za tym idzie nagłośnienie i keyboard na którym lokalny artysta – brat pastora Gidiona, wygrywa a raczej puszcza beaty jako podkład do pieśni. Jest niemożliwe głośno. Pastor podkreśla prawie każde słowo choć gdy mówi amen albo jesus okazuje się że dopiero to wzmacnia. Na szczęście dla mnie po około godzinie kończy się benzyna i przyjemnie można wsłuchiwać się w brzęczące przyjemnie masajskie słowa. Po śpiewach, nadchodzi moment na ogłoszenia, jak zwykle przedstawiam się i ja i dziękuje za przyjęcie. Potem część artystyczna którą rozpoczynają mamy. Jak to bywa nie ma opcji żebym nie uczestniczyła więc bez większego zastanowienia wychodzę z mamami. Zaczynamy śpiewać i tańczyć – tak w ten tradycyjny masajski sposób. Oczywiście wszyscy uśmiechają się widząc jak staram się dorównać masajskim mamom. Jednak wychodzi to chyba dobrze bo te najsatrsze mamy o uszach obwieszonych mnogością kolczyków i rozciągniętych płatkach uszu mówią: nashipae sidai pi – bardzo dobrze 😉
Po kościele szybkim krokiem do domu bo w żołądkach gra już konkretnie.
Jest duszno. Powietrze stoi. Może w końcu popada.
Jemy githeri – fasolę z białą kukurydzą.
W domu nie da się wytrzymać. Idę na pogawędkę z nauczycielkami – Pouline i Jinett. Gadamy o Polsce, Kenii i kulturze o tym skąd dziewczyny pochodzą jak widzą to miejsce. Na koniec spisuje dwa przepisy na ulubione Mokimo!
Słońce zachodzi i idę się ubrać cieplej. Nauczycielki poprowadzą jeszcze krótkie zajęcia i przypilnują realizację kolacji 😉
Do Philippy przyjeżdża znajoma z KMQ. Jako że jestem pewnego rodzaju ciekawostką, moim niepisanym obowiązkiem jest odpowiadać na setki tych samych pytań i uprzejmie pytać o to samo 🙂
Pije chai i zjadam jajko, pół oddaje Nene która spogląda przez ramię na mój talerz.
Wracają nauczycielki z weekendu.
Czuć że jutro zaczyna się nowy tydzień w szkole.
Dali i Nkibioto tną mięso. Czekamy na kolację ugali i sukuma.
Dobranoc
No Comment