Radosne kurki
Klm ma to coś co lubię, dba o szczegóły. Lecę więc do Amsterdamu. Jako przekąskę otrzymujemy ciemny chleb z pastą jajeczną i szczypiorkiem, zapakowane w kartonowe pudełko na którym radosne kurki chodzą i opisane jest że mają dzienne i nocne wybiegi i ogólnie że można im prawie zazdrościć. Mimo wszystko doceniam tak jak i eko bio margarynę i to że wszystko jest jakieś takie przyjazne.
Po niecałych dwóch godzinach lądowanie.
Lepiej nie mieć chorych zatok i czułam się jakbym na bezdechu nurkowała w oceanie. Słabo się do przeżycia 😉
W związku z brakiem czasu alkohol czyli wódkę na żołądek 🙂 musiałam kupić w Amsterdamie 200ml za 10,45 €- bez komentarza to pozostawię.
Pełno ludzi, mnóstwo bramek numerków… przecisnęłam się do samoobsługowej kontroli paszportów, i do bramki do lotu do Nairobi.
Lot był ok, mimo mojej radości z tego że jest to Kenyan Airlines – the pride of Africa, obsługa nie poszalała, choć mogłam wziąć jedzenie wege i to bardzo na plus. Niestety z Amsterdamu wyruszyliśmy z ponad 40 minutowym opóźnieniem bo lotnisko jest zajęte :-D.
W Nairobi około 6:40 czasu kenijskiego czyli godzinę później niż w Polsce.
Od początku lipca można kupować visę online, i ja chciałam tak zrobić ale chyba zabrałam się za to za późno i ok 23 w piątek zrezygnowałam. Do 1 września – uff, można kupić jeszcze na lotnisku.
Więc chwytam znamy mi formularz i lecę do punktu. Okazuje się że 90% podróżnych ma visę online, którą i tak trzeba sprawdzić manualnie :-P. Wynik tego taki że zamiast stać w kolejce za co najmniej 50 osobami w każdej- z powodu opóźnienia razem z nami wylądowały loty z Londynu, Tanzanii, półwyspu arabskiego i jeszcze jakieś = ponad 600 osób wydostających się z lotniska, dosłownie bez kolejki w 5 minut wklejoną mam już wizę.
Kolejna radość to to że nie otworzyli mi bagaży czyli baterie i czołówki dla dzieci dotarły wszystkie 🙂
Zabieram bagaże i gdy tyko widzę tłum przed wejściem czekających widzę uśmiechnięta Rose !
Pakujemy się do samochodu.
Moja karta Virgin niestety coś nie bardzo działa. Odbieram ale nie mogę wysłać. Po drodze z lotniska podjeżdżamy do sklepu. W Kenii by kupić kartę sim dla turysty trzeba podać dane z paszportu. Sprzedający wprowadza je do systemu. Niestety okazuje się że nie można kupić safaricom – sieci która ma najlepszy zasięg – po prostu turyści nie mogą. Air tel i tak nie działa, więc oprócz wypłacenia pieniędzy na transport nie udało się załatwić nic więcej. Jedziemy do domu. Sklep gdzie możemy kupić kartę otworzą dopiero o 10. Rose widzi że stresuje się że nie mogę dać rodzinie znać że wszystko ok. Posyła Syna Rodrica by kupił kartę na dowód Jose – swojego brata a Syna Philippy. Dzięki temu mogę wysłać informację bo nie jestem pewna czy smsy z telefonu Rose dotarły. Wszystko się już układa i idę się zdrzemnąć około 14 wstaję na obiad. Ugali z fasolą, sukumą wiki i pomidorami. Pycha! Po jedzeniu idziemy do sklepu kupić drugą kartę, niestety chyba jeszcze jestem niewyspana i nie biorę paszportu. Jedynie przycinamy kartę, kupujemy słodycze dla dzieci na wieczór i miłym spacerkiem wracamy do domu. teraz odpoczynek, Internet, herbatka. Dzieciaki Dalitsou, Eneresi, Rodrick i Nkibioto pakują rzeczy i przybory – jutro wszyscy razem jedziemy do szkoły, rozpoczyna się nowy semestr. 🙂
No Comment