Zdjecia, dzieci, osy i znow cos z koza
Docieramy do domu mamy Sane. Przechodzimy najpierw przez zagrodę dla bydła by spotkać Apofije w kuchni. Kuchnia to tradycyjna masajska manyata, w której pełno much – co nie jest standardem wśród tradycyjnych manyat. Siadamy i zaskakująco serwowany jest napój – niestety to rozcieńczony koncentrat najprawdopodobniej z deszczówka, co zrobić nie wymyśle nic na prędce wiec pije. Nie mija 15 minut gdy serwowane jest gidheri. Ciesze się bo bardzo lubię fasole z kukurydza jednak pierwsza łyżka budzi mnie do pionu. Masajowie uwielbiają mięso, tłuszcz, krew i niektóre wnętrzności czasem także bez gotowania. Podczas gotowania np. mięsa zbierają tłuszcz i potem używają go np. polewając gidheri! Na moje nieszczęście ugoszczona zostaje tłuszczem z kozy, który jest jak i wczoraj nie do opanowania przez moje kubki smakowe. Jem jednak wyobrażając sobie pizze z 4 serami 🙂 naprawdę ciężko mi idzie wyobrażanie i gdy udaje mi się wdusić 2/3 talerza mowie ze naprawdę smaczne ale już nie dam rady. Posmak kozy pozostaje ze mną jeszcze przez co najmniej pól godziny w ustach. Ruszamy w odwiedziny do innej bomy gdzie mam zrobić zdjęcie jednego dziecka do projektu. By dostać się do domu wspinamy się na wzgórze. Boma otoczona jest grubym ogrodzeniem z kaktusów. Przechodzimy przez zardzewiała metalowa furtkę by po chwili spotkać mieszkańców. Dwie kobiety, mężczyzne, chłopaka i co najmniej siódemkę dzieci. Dziewczynka ma na imie Lato 🙂 i po mamie odziedziczyła urodę, rysy twarzy i naprawdę ciemny odcień skory. Później następuje krotka sesja rodziny z domem, z dziećmi, odwiedzamy jeszcze dwie dalsze ciotki i wracamy do mamy Sane. Słońce wyszło na dobre wiec po drodze robię kilka zdjęć i razem z dziewczynami robimy wspólne przy okresowej rzecze Olkejuado. Mama Sane wydaje polecenie by zrobić dla mnie olturunki – czarna herbatę. Siadamy i herbata okazuje się bez podpuchy 🙂 gorąca, czarna słodka herbata. Jest już grubo po 16 wiec zbieramy się w drogę powrotna.
No Comment