Wolne przedpoludnie
Dzis wczesna pobodka. Dziarsko z miska w reku, recznikiem na szyi i czarna reklamowka w reku robiaca za kosmetyczke maszeruje z pokoju by dowiedziec sie ze czeka na mnie jedno dziecko do zrobienia zdjęcia do projektu. Dziewczynka wygląda na zagubiona – ktoś ja przyprowadził ale nikt nie został. Ide sie umyc, slonce dzis daje czadu a wiatr przyjemnie chlodzi. Na sniadanie dzis naprawde malo dwie kromki tostowego chleba i herbata. Nie przejmuje sie bo wiem ze wstapie do miasta. Po sniadaniu korzystajac ze slonca zaprowadzam mala za ogrodzenie bomy i pstrykam fotke. Soila chce by porobic wiecej zdjec mowie jej jednak ze musze spakowac sie i jechac do miasta. Kolo 9 udaje mi sie wybrac w kierunku drogi. Czekaja przy niej takze dwie dalsze sasiadki. Jedna z nich jedzie do miasta sprzedac mleko, droga pomaga jej z baniakami i baniaczkami. Nie mija 10 minut i pojawia sie bialy otwarty pickup. Ciesze sie bo jest pusty, moge usiasc z tylu i porobic zdjecia. Dzis czwartek w miescie pradu brak 🙁 niestety to dla mnie problem bo chce przeniesc zdjecia z telefonu. Nic to popijam kresta – napoj gazowany o smaku kwasno-cytrynowym i zjadam dwa kangum. W print poincie takze bez pradu – ksero i inne maszyny dzialaja na agregatorze. Ide wiec do innej kafejki 360stopni, tu takze lipa – ucinam sobie jednak pogawedke z Ruth. Nie majac co robic wstepuje jeszcze do Kilimanjaro supermarket by powoli saczac cole pogawedzic ze znajomym arabem i jego synem. Arab nazywa mnie swoja corka 🙂 co u klientow wywoluje usmiech. Mija czas i zbieraja sie gdzies i zamykaja sklep wiec z butelka coli przenosze sie spowrotem do Ruth. Ludzi malo na ulicach bo wczorajszy market day w wiekszosci zaspokoil wszystkich potzreby a i dzis jestem dosc wczesnie. Ide do domu dziecka skad odebrac ma mnie jedna koreanka.
No Comment