Dzieje sie!
Dzis wydawaloby sie leniwy poranek bez planu. Okolo 8 wstalam, podczas gdy kszatalam sie po sypialni uslyszalam piki-piki. Minela chwila i Gidion zawolal mnie do pokoju. Mezczyzna przywiozl ksiazke a raczej slownik english-kimaasai naprawde prawie nie do zdobycia. Slownik okazuje sie nie miec przedniej okladki ani 36 pierwszych stron. Gidion przedstawia mi historie z ksiezyca ze on pytal i w BluePoint w Nairobi taki slownik kosztuje 6tys szykingow ale na pniu go wyprzedaja. Slucham i przytakuje ale na mnie to nie dziala, wiem ze nie sprawdzil i wiem ponadto ze nie ma dodruku tego slownika inaczej dawno juz bym go miala. Kolega daje cene 4tys z mina spaniela mowie ze sory ale ja tyle nie mam i ze moge dac 2. Gidion mowi ze to jego kolega i mam dac 3 co wywoluje na mojej twarzy jeszcze wieksze spiecie poniewaz zaczyna mi opowiadac ze ten kolega musial tu i tu pojechac. Mowie wiec ze dam 2 albo pokryje jego wydatki z przyjazdem i nie kupuje. Wkoncu przystaje na 2500ksh. Nie mam 36 stron ale wiem ze mam szanse je skserowac a 92zl za slownik o ktorym istnieniu prawie nikt w maasailandzie nie wie z 78 roku uwazam za zdobycz warta ceny! Wspaniale wiec mam podstawe do nauki 🙂 zjadam na sniadanie ziemniaki opieczone z pomidorami i ide sie oplukac. Wraz z Christine idziemy poszukac pana rasta czyli pana weglowniczka, jednak przy kopcu z drewna zarzuconego trawa i ziemia nie ma go wiec idziemy do domu mamy Edy spojrzec na przebieg prac nad moim zamowieniem (zdjecie) zastajemy tylko dzieciaki, ktore widzac mnie po raz kolejny lapia za reke i prowadza do domu. Z kredensu Christine wyklada zrobione juz ornamenty – sa pieknie starannie zrobione i najchetniej juz bym je ubrala. Nie ma jednak wlascicielki wiec ogladamy, odkladamy i ruszamy po drodze do Priscilli. Wczoraj wieczorem przyjechala Phillipa a dzic wpadla jeszcze jedna siostra Apofija. Sedzimy wiec gadamy o rozpoczeciu prac nad szkola. Wczoraj Philipa przywiozla materialy a dzis juz robotnicy zaczeli prace.
No Comment