Pozdrowienia z zalanego Maasailandu
O mniej wiecej tej samej porze ide na przerwe do miasteczka. Internet jest wiec sprawdzam zalegle rzeczy i udaje sie do ulubionego sklepu jednak jest grubo po pierwszej i arab ma zamkniete. Wypijam cole u znajomej Christiny sprzedajacej pachnace mandazi. Gdy wracam do domu dziecka podrzucaja mnie koreanki, ktore jada do domu dziecka na lekcje biblii. W domu dziecka spotykam pastora jednak ani sary ani matrony nie ma. Loguje sie w biblioteczce, dokanczam rzeczy potrzebne na jutrzejsze zajecia. Niewiele po 15 zaczyna lac i nie przestaje przez bite 40 minut. Podworko domu dziecka zamienia sie w splot malych potokow. Idac do miasteczka by zlapac matatu grzezne w piachu, slizgam sie na gliniastej ziemi i skacze niczym zaba omijajac przeliczne tworzace czasem male bajjorka rozlane wszedzie kaluze. Towarzysza mi dziewczyny, ktore ktoregos dnia takze mnie zaczepily. Idziemy czy skaczemy tak i gadamy, o szkole o Polsce. Moje matatu stoi prawie pelne wpycham sie na sam koniec i po chwili ruszamy. Droga zaraz po zjezdzie z glownej jest naprawde zla w licznych dziurach teraz stoi woda a zebrana woda wydrazyla czasem juz niezle koryta na srodku drogi. Jedziemu wolniej niz zwykle, autobusem kolysze a pasazerowie podskakuja na siedzeniach niczym pilki pingpongowe 🙂 wysiadam i nie jest nic lepiej 🙂 na zdjeciu droga od glowniejszej drogi do domu
No Comment